No więc udało się. Wyjechaliśmy o 9 rano, na szczyt Ślęży wdrapaliśmy się około 14-tej, żółtym szlakiem od strony Sobótki. Co było najtrudniejsze? Dla mnie nie samo wchodzenie ale rola trenera i motywatora. “Tata ile jeszcze?”, “Tata, mówiłeś że to już za tym zakrętem!”
“Tata a jak tam jest na górze? Płasko? Dużo ludzi się mieści?”, “Tata, przecież miałobyć trochę z górki, potem trochę pod górkę i już szczyt…”, “Tata czekaj!”, “Tata mówiłeś, że to już zaraz za tą górką, ze trzy razy!”, “Tata ten kijaszek, który mi zrobiłeś jest krzywy, chcę żeby był prosty. I za długi jest, “Tata, idziesz i idziesz, cel sobie postawiłeś, i tylko chcesz tam sobie wejść na tą górę…”, “Tata ty w ogóle się nie przejmujesz, że ja się tutaj tak męczę”. I tak w kółko . Ale daliśmy sobie radę oboje. Zwłaszcza Zuzka, dla której to była pierwsza wspinaczka w życiu. Niby taka śmieszna górka ta Ślęża a jednak sporo osób w koło dyszało… Mała nagroda czekała na szczycie. Jak już było odpowiednio blisko to rzuciłem wszystko na jedną kartę “Wiesz Zuzia, myślę, że tam na górze na pewno są jakieś lody. Jak się tam wgramolimy to od razu się pchamy na te lody…Co ty na to?”. No i pomogło. Pomogła też moja zapobiegliwa żona. Dała nam do plecaka mocno dojrzałą brzoskwinię oraz kiwi (z łyżeczką). Jak tylko się zatrzymywaliśmy to zlatywały się osy z terenu mniej więcej 1 km kwadratowego, więc nie było wyjścia. Tylko do przodu…
Cukry nie przestawały mnie zadziwiać.
Zobaczcie zresztą sami na wykresie poniżej, między 10:00 a 17:00. Dopiero później jakiś słoń się przyplątał (to dla dociekliwych, Mały Książę, A.S.Exupery). Krótko po wyjściu z parkingu pierwszy cukierek. Potem pierwsza przekąska czyli chleb i kiełbasa na 2,0 WW. Potem jabłka. Potem znowu jakaś kanapka. I cukierki… Wszystko bez insuliny. Daliśmy insulinę dopiero na szczycie pod tego loda a i tak zaraz musiałem dawać znowu cukierka bo się robiło nisko. Przyznaję, że dopiero ostatnio zacząłem zauważać wyraźniej jak duży wpływ ma wysiłek fizyczny na poziom cukru. Kiedy Zuzia była mniejsza to nie było to aż tak wyraźnie widoczne. Bez wątpienia przydaje się w takich wypadach CGM (u nas Minimed 640G). W warunkach “bojowych” nie bardzo jest jak mierzyć cukier i wygodnie jest podejmować decyzję na podstawie wskazań pompy, raz jednak wolałem się upewnić i mierzyłem glukometrem (wpakowałem w Zuzkę tyle jedzenia, że cukier już dawno powinien był poszybować w górę, a jednak nie…).
Jeśli więc macie obawy przed takimi wypadami – niepotrzebnie. Nie ograniczajcie siebie i swoich dzieci. Powodzenia!
Agnieszka
Mój Filip ma 10,5 roku, na cukrzyce choruje od listopada 2014, na razie jeszcze na penach i w okresie remisji. Od początku było widać jak fantastycznie wysiłek obniża poziom cukru- korytarz w klinice i schody przemierzaliśmy wielokrotnie w ciągu dnia, żeby choć trochę “spalić”. I teraz też- większa ilość wymienników lub za duży cukier- od razu dawka ruchu i jest znacznie lepiej.
Dziękuje bardzo za Waszą stronę i blog- wykorzystane informacje i przepisy wielokrotnie i z dużym smakiem dla całej rodziny.
Pozdrawiam- Aga
Adam Garbiński
To my dziękujemy za odwiedziny i komentarz 🙂