W tym roku szukaliśmy miejsca, gdzie można by polecieć z Wrocławia, dość małego, bo tylko na tydzień. Po zeszłorocznym gorącym wyjeździe miało być bardziej umiarkowanie. Została Madera. Czym więcej o niej czytaliśmy i oglądaliśmy zdjęć tym bardziej nam się podobała. Nowością miały być dla nas levady – a to oznaczało długie wędrówki. Nie wiedzieliśmy jak Zuzia będzie sobie radziła. Ale postanowiliśmy spróbować.
Dwa tygodnie przed urlopem usłyszeliśmy informacje o pożarze na Maderze. Spłonęło ok. 8% powierzchni wyspy. Na bieżąco śledziliśmy więc informacje na stronie www.visitmadeira.pt gdzie były aktualizowane informacje o dostępności dróg, levad, ogrodów, kolejek. Do naszego wylotu nie wszystko zostało uruchomione i część jeszcze przez długo nie będzie, ale nie jest to powód, żeby teraz na Maderę nie lecieć. Jest wiele miejsc, które warto zobaczyć.
Na pewno warto powłóczyć się po Funchal, zjeść dobrą rybę i zabłądzić w uliczce, gdzie każde drzwi są dziełem sztuki, odkryć przepyszne desery w Confeitaria No Mercado na Mercado dos Lavradores, wjechać kolejką linową, żeby zobaczyć panoramę miasta, pospacerować promenadą, zobaczyć katedrę Se, zajrzeć do muzeum cukru, przysiąść na placu Municypalnym, czy też zwiedzić Muzeum CR7, żeby stwierdzić: ale o co chodzi a może biega. My zaglądaliśmy do Funchal chętnie. Ale też nie zapomnieliśmy o pozostałych częściach wyspy. Przede wszystkim o levadach. My przeszliśmy dwie z nich: PR8 i PR6.1 zwaną levadą 25 źrodeł. Każda z nich była trasą ok. 8-9 kilometrów, które pokonaliśmy razem z Zuzią 🙂 To były pierwsze tak długie wycieczki górskie. Warto też dotrzeć na jeden z najwyższych klifów w Europie – Cabo Girao. Widok robi wrażenie.
Warto zobaczyć Maderę na własne oczy. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. A to fragment Madery widziany naszymi oczami.
Dodaj komentarz